niedziela, 27 sierpnia 2017

My - Rozdział V

            Chłód podłogi niemal zamrażał policzek Eryka. Wnętrze jego głowy wypełniał dziwny ból, nieodczuwalny, choć sprawiający, że umysł ciążył mu niemiłosiernie. Przed oczami widział szkarłat, tak jakby krew spływała mu po powiekach. Zbyt prawdziwe, by mogło być udawane.
 - Ona nie żyje – powiedział sam do siebie, obciążając łokcie całym ciężarem swojego ciała.
Czuł, jak serce z każdym uderzeniem zwalniało. Tak jakby już nie miało dla kogo bić.
            Minęło kilka chwil. Wstał, nie mogąc opanować myśli. Morze łez zdawało się czekać pod powiekami w oczekiwaniu na odpowiedni moment, by pokazać się na mapie jego twarzy. Znowu był we wnętrzu siebie – w Kavar. Wokół wirowała bliżej nieokreślona liczba luster. Może było jedno, może tysiące. Jedyne, co widział to swoje odbicie w poświacie krążącego wokół niego widma. Jego twarz zdobiła długa kreska, tak jakby nóż sprawdzał swoje ostrze na jego skórze. Krew wypływała na powierzchnię powoli, nie śpiesząc się nigdzie.
            Dotknął palcem rany. Nie, to nie było złudzenie. To, co widziały jego oczy było prawdziwe. Tylko jak? Czy stało się coś więcej niż przypuszczał, gdy paskudne wizje nawiedzały jego zmysły?
            Chwilę zadumy przerwał mu Stróż. Wszedł w pierścień niczym duch przechodzący przez ścianę i stanął tuż przed Erykiem. Wraz z nim w odbitej rzeczywistości pojawiło się kilka innych postaci. Widział je wręcz chwilę temu. Wąż… pies… przygaszona, a jednak nadal rażąca oczy jasność bijąca od kobiety… I ten czarny ktoś, chowający się niemal w cieniu rzucanym przez Stróża.
 - Co to ma znaczyć? – spytał ze spokojem Eryk, kryjąc strach.
 - Te rany? – Otrzymał pytanie w formie odpowiedzi. – Je zrobiłeś sobie sam.
 - Nie o to pytam. To co widziałem… - zakończył zdanie w sposób dający wrażenie, że skończył w połowie zdanie.
 - Nic innego jak to, co zrobiłeś w swoim życiu – zaczął, po czym przerwał, dając Erykowi zebrać myśli w celu zadania kolejnego pytania.
 - Jak to „ja”? Przecież ja nigdy w życiu nikogo nie zabiłem. I ten pokój… W nim też mnie nie było – powiedział lekko unosząc głos.
 - Nie? A co mówi zasada nie zabijaj? Czy śmierć oznacza koniec życia? Dobrze wiesz, co to znaczy umrzeć. DOSKONALE WIESZ, CO TO ZNACZY ZABIĆ! Zabiłeś wiele osób. Zginęli! Przez ciebie stracili wiarę w życie. A czy można żyć, gdy się w to nie wierzy? – Każde zdanie zdawało się być mówione spokojnie.
 - Ale nigdy nie byłbym zdolny do zabicia jej! – mówił, nieudolnie próbując nie dać znać po sobie strachu.
            Po jego słowach nie zostało nawet echo. Ze łzami w oczach patrzył w czerwone oczy Stróża. Zmieniały się. Stawały się ciemniejsze, tak jakby znikał z nich wszelki odcień czerwieni, oddając swe miejsce czerni. Z jego cienia niemal wyskoczyła czarna postać, kolejna, jaką przedstawiało lustro. Anioł jednak kontynuował, nie zwracając na nic uwagi.
 - Ty nie. Jednak każdy z nas widzi twoje położenie inaczej. Zupełnie odmiennie od ciebie.
 - „Nas”? Jakich NAS?!? Co to za szopka?!? – krzyknął, cofając się do tyłu, wyciągniętymi rękoma szukając czegoś, o co mógłby się oprzeć.. Nie potrafił już ukryć strachu.
 - Nas – powtórzył po Eryku, jednocześnie zataczając półokrąg, by wskazać odbicia. – Twoje uczucia, myślenie, rozumowanie. Jeśli myślałeś, że całym swoim życiem kierujesz ty, to mylisz się. Nigdy nie było ciebie. Byliśmy MY.

czwartek, 24 sierpnia 2017

My - Rozdział IV

 - Starzejesz się. – Delikatny niczym wiatr głos otarł się o jego uszy. – To nie ten sam, stary, dobry władca. Teraz ja mam kontrolę.
 - Czego chcesz? – Padła odpowiedź. Spokojna odpowiedź.
 - Ja? – Teraz wypowiedź była słyszana tak, jakby rozmówca stał tuż przed nim. – Chcę tylko jednej, małej przysługi. Oddaj mi go!
 - Nie będziesz miał nad nim żadnej władzy. Wiesz to. – Delikatnie podniósł głos.
 - Nad nim nie… Ale nad tobą…
 - NIE!!! – Ryknął na niego, po czym dodał przez zaciśnięte zęby: – Mną też się nie posłużysz!
 - Mówisz? Zniszczyłem twój pokój. Spaliłem razem z nim Mary. To za mało? Następny możesz być Ty, liderku – rzekł z lekkością w głosie, tak jakby mówił o grillowaniu. – Nie zapominaj, kto pozwolił ci siedzieć tutaj spokojnie. Na tej twojej… ławeczce.
 - Nie wiem jak się tu dostałeś, ale możesz jedynie zniknąć. Gdy ja zginę, zginie wszystko. Tyle ci wystarczy? A może po prostu jesteś na tyle tępy, że nie potrafisz stwierdzić sam, w jakie gówno wdepnąłeś? Mnie nie pokonasz.
 Jako odpowiedź zabrzmiał jedynie śmiech. Echo odbijało się od wszystkich ścian nie chcąc nigdzie zniknąć. Zegar wiszący na ścianie jakby oszalał, co chwila zmieniał tempo, w jakim pokazywał godziny.
 - Mówisz, że tak pogrywasz? Pozbyłem się ciebie raz. Myślisz, że znowu tego nie zrobię?
 - Ja? Zniknąłem? Zawsze tu byłem. To ty myślisz, że możesz cokolwiek zmienić. On jest stracony, tak jak ty.
 - Nie ja. Ty. – Mówiąc to spojrzał na niego niczym kapłan odprawiający czarną mszę na ofiarę.
Nienawiść sączyła się ze spojrzeń ich obu, jakby walka na spojrzenia miała zabić jednego z nich. Coś jak aura, która starała się połączyć ich w jedną całość.
 - Zamilcz czarny koźle. – Ostatnie słowa stały się przeszłością, znikając w kręgu echa.
Teraz w pokoju został tylko jeden. Klęczał pośrodku, chowając twarz w rękach. Nie płakał. Nie potrafił...

piątek, 11 sierpnia 2017

My - Rozdział III


 - Byłabyś doskonałą matką dla naszych dzieci – powiedział sam do siebie, nie dowierzając w to, co robi, mówi i widzi.
Przed nim leżała Jessica. Szkarłatna krew spływała po jej policzkach, a on czuł, że coś go zmusza do tego, żeby patrzył na ten makabryczny obraz. Czerpał z tego wielką przyjemność, mimo że strasznie go to brzydziło.
W jego głowie zagłuszały się nawzajem coraz to nowe szepty. Co chwila każdy jakby zamieniał się w krzyk, by znowu stać się tłem. Momentami ponad cały harmider wyskakiwał płacz, wręcz szloch. Gdy go słyszał miał przed oczami obraz matki płaczącej nad losem zmarłego dziecka, a jednak nie wzruszał go on. Był, bo był. Wydawał mu się rzeczą jak najbardziej codzienną i niegodną uwagi.
 - Słyszysz? – Gdzieś ponad tłem usłyszał syczenie węża.  - Szlocha.
- Csii – inny głos uciszył momentalnie wszystkie inne. – Niech się zniszczy sama.
Ten szept wydawał się odbijać echem jednocześnie w całym pomieszczeniu jak i wewnątrz umysłu Eryka. Sprawiał, że wszystko jakby stawało w miejscu, a jednocześnie próbowało wyrwać się z rutyny.
Obejrzał się w tył. Doskonale wiedział, że każdy jego ruch jest obserwowany. Mimo to nie chciał się cofać przed niczym. Przepełniał go zachwyt i podziw dla samego siebie. Wiedział jak uwieńczy zwycięstwo. Uśmiechnął się sam do siebie, po czym złożył pocałunek na ustach jego ofiary. Jego ręce czuły chłód jej martwej skóry, usta zatapiały się w gorzkiej czerwieni krwi, zamknięte oczy widziały w mroku szczęście, a do uszu docierała muzyka skomponowana z płaczu boleści mieszanego z krzykiem nienawiści, stłumionego do granic możliwości, a jednak doskonale słyszanego.
Minęła chwila, nim zaczęło docierać do niego, że robi źle. A może to dobrze? Nie. Koniec tego, skarcił się w myślach, po czym wręcz odskoczył. Powoli się obrócił. Cały obraz przesiąkł mu czerwienią.  Czuł w sobie wściekłość, jakiej nie miał okazji zaznać nigdy wcześniej. Nie wiedział, co było jej ogniwem, to, że widzi to, co widzi, czy to, że zrobił to wszystko sam. I jeszcze to warczenie psa. Skąd się wzięło to pierdolone warczenie psa!
 - Cicho pchlarzu. – Spokojny głos sprawił, że w jego głowie zamilkło wszelkie echo. – Nie pozwól mu się ponieść.
Sekunda ciszy i znów od ścian jego mózgu zaczęły się odbijać nie wiadomo skąd biorące swoje źródło rozmowy. Gniew ustąpił miejsca spokojowi, który wręcz nie pozwalał mu na najmniejszą nawet reakcję na to, co go otaczało. Spokojnym krokiem podszedł do szafy. O tak, doskonale widział ten strach i łzy płynące z oczu osoby schowanej w szafie. Był dumny z dominacji nad słabszą jednostką. Przez chwilę wręcz patrzył jej w oczy. Pełne rozpaczy wydawały się cieszyć z chwili pozornego bezpieczeństwa. Myślała, że on nie wie, że tam jest. Niech myśli. Uśmiechnął się sam do siebie i powoli zaczął ubierać. Chciał powiedzieć na głos „nie płacz, zranię cię jeszcze bardziej”, lecz to zupełnie zaburzyłoby jego wizję tego, co miałoby się dziać niedługo.
            Szloch nie ustępował. Słyszał gdzieś wewnątrz siebie tą muzykę zrodzoną z najokrutniejszej przyczyny, a każda część ubrania przyjemnie ocierała się o świeżo umytą skórę. Nie wiedzieć czemu, ta chwila dla niego mogłaby trwać wiecznie, niczym wtaczanie głazu przez Syzyfa. Zakochał się wręcz w miarowych taktach kobiecych łez. Wielu nazwałoby go bezduszną kreaturą. I jeśli miałby być szczery, przyznałby im rację. Był za bardzo brutalny, za bardzo pokazywał to, co czuje, za bardzo oddalone były od niego wszelkie skrupuły. A czy chciał, żeby było inaczej? Nie za bardzo. Zbyt wielką przyjemność sprawiało mu bycie oprawcą.
- No – mruknął sam do siebie, i spojrzał między żaluzje, tak jakby chciał się w nich przejrzeć.
Z nostalgii wyrwał go dźwięk jego komórki. Pobiegł szybko, żeby odebrać.
 - Tak? – Rzucił spokojnym tonem.
 - Hej, gdzie ty? Miałeś być u mnie o ósmej. – Głos jego martwej przyjaciółki zadziałał na niego niczym wiadro wody rzucone mu w twarz.
 - J-j-jessica? – Zająkał się. – T-t-to ty?
 - Tak jąkało – zaśmiała się. – Widzę cię u siebie za pięć minut.
Echo słów zniekształconych przez telefon odbijało się między płatami jego mózgu, tak jakby ktoś nagle krzyknął „CIĘCIE”.
 - A-a-ale… - Stał jak wryty w salonie. Właśnie rozmawiał z trupem. Trupem człowieka, którego osobiście zamordował. To stało się zbyt chore, nawet dla niego.
© Halucynowaa | WS | X X X