poniedziałek, 28 sierpnia 2017

My- Rozdział VII

 - Eryk, podejdź. – Z głębi lustra zawołał do niego głos delikatny jak wiatr. – Nie bój się.
W tym momencie czas przestał istnieć. Stróż stał w miejscu, niczym trafiony klątwą bazyliszka. Jedyną ruchomą postacią poza Erykiem teraz była jedynie ciemna postać w głębi lustra. Zrobił krok ku niej. To nie on znalazł się bliżej lustra. To ono wydawało się podchodzić do niego, tak jakby był centrum wszystkiego wokół. Ostrożnie wystawił rękę, chcąc dotknąć tafli lustra. Nie było go. Zrobił kolejny krok. Był na tyle blisko, że swobodnie mógł wejść do środka. Mógł być wewnątrz tego, co przedstawia. Jeden, niepewny krok sprawił, że móc przerodziło się w być.
            Wnętrze było dość odmienne od tego, co było widać z zewnątrz. Jakieś pokoje. Niby jaskinia z grotami, które same w sobie tworzyły rozległe sale. Wszedł w głąb jednej z nich. Ilość ciał rozwieszonych na ścianach była co najmniej przerażająca. Tak jakby seryjny zabójca z zaburzeniami osobowości chciał stworzyć odzwierciedlenie Kaplicy Sykstyńskiej. Niektóre nie były jeszcze martwe. Od ścian odbijało się echo ich mrożących w żyłach krew krzyków.
            Z każdym kolejnym krokiem mógł dostrzec ich coraz więcej. Wiele z nich rozpoznawał. Każda z tych osób w jego mniemaniu zasłużyła na ten los. Żadnej z nich nie współczuł. Zresztą, i tak pewnie to tylko działo się wewnątrz jego umysłu.
            Mijając kolejną salę widział wiele luster, bardzo podobnych do tych, po którego przekroczeniu znalazł się tu. Wewnątrz nich, niczym w szklanym więzieniu były uwięzione kolejne osoby. Zdawały się nie dostrzegać, że ktoś na nie może patrzeć. Jedni siedzieli, inni tańczyli. Niemal każdy robił to, co robiłby gdyby był w tym miejscu sam. Jakby Eryk i inni więźniowie nie istnieli.
            Rozglądał się wokół. Nie znał tych osób. Nie kojarzył ich twarzy. Byli dla niego zupełnie obcy. Nagle dotknęło go przyjemne muśnięcie przeciągające się po całym jego policzku. Do pomieszczenia weszła czarna postać z lustra. Mimo, że zdawała się unosić nad ziemią można było usłyszeć każdy jej krok i dostrzec kruczoczarne płomienie palące się w miejscach, gdzie owe kroki były zapewne postawione.
 - Jestem. – Lewe ucho przekazało mu wyraz wyłapany z szumu wiatru.
 - Malizeth. – Tym razem głos dotarł do Eryka z drugiej strony.
            Gniew. To miało nim kierować. To miało dawać mu siłę. Jednak nie mógł teraz jej dostać. Eryk był zbyt spokojny w tym momencie. Jedynie spojrzał na niego, bez strachu, bez jakiegoś przekonania. Żaden z nich nie wydawał się mieć chęci, żeby zacząć rozmowę. W końcu jednak Malizeth lekko skinął ręką. Oba wejścia do pomieszczenia zagrodził nagle czarny płomień – identyczny jak ten powstały z jego kroków. Jeśli miały powstrzymać Eryka przed ucieczką, to były jedynie niepotrzebną sztuczką. Nie miał zamiaru stąd wyjść, póki nie dowie się, o co w tym chodzi. W końcu spytał:
 - Coś zamierzasz powiedzieć?
W jego głosie nie było strachu. Powiedział to tak, jakby znał swoją wyższość nad tym czymś, czym był Malizeth.
 - Czy muszę? To twoje królestwo, nie moje – odpowiedział mu niemal tym samym tonem.
 - Jak to… moje? – Tym razem nuta niepewności zastroiła w głosie Eryka.
 - Myślisz, że ja urządziłem to wnętrze? To ty tu wszystko ustawiałeś. Przyznam, gustownie.
Przerażenie – to w końcu znalazło się w spojrzeniu chłopaka, który nagle zaczął oglądać się wokół i wracając pamięcią do poprzedniej sali. Nie bał się tego miejsca, ani tego, że obok stoi i mówi do niego postać, która niedawno przyprawiała go o omdlenie. Bał się tego, że jego słowa są prawdziwe.
 - Przecież to piekło – rzekł.
 - Piekło powiadasz? – powtórzył po nim Malizeth. – Czy piekło tak wygląda? Kto ci takich bzdur naopowiadał? To tylko nienawiść.  A piekło o ile istnieje, to zupełnie odbiega od tego, co sobie wyobrażasz.
 - A skąd wiesz, co mogę sobie wyobrażać? – Nie myśląc dał odpowiedź.
 - Kotły, diabły, palenie. Fajnie wymyślili, co nie? A może odrobina myślenia? Po co kurewsko złe chuj wie co miałoby karać za to, co samo by zrobiło?
 - W sensie? – Z niepewnością spytał Eryk.
 - Pomyśl chwilę. Nie widzisz tego braku logiki? Skoro coś cię namawia do złego, to po co cię potem ma za to... no nie wiem… palić na stosie? Jak na moje to wszystko wygląda tak. – To mówiąc przeciągnął ręką przed sobą, a wszystko wokół niczym pokaz slajdów zmieniło się w piękną łąkę, pełną ludzi palących jointy, delektujących się alkoholem, albo wieszających się co chwila lub podrzynających sobie nawzajem gardła.
 - Widzisz? – spytał go. – Każdy tu robi to, co lubi robić, bez względu na to, czy to było bardziej lub mniej „złe”. Nie są tu za karę. Są tu w nagrodę, bo wreszcie mogą robić bezkarnie to, na co mięli zawsze ochotę.
 - Mieli ochotę, czy raczej to robili? – zadał pytanie Eryk rozglądając się.
 - A czy grzeszyć znaczy robić złe rzeczy? Ile osób ty chciałeś zabić w swoim życiu? Czekaj, niech zgadnę. Albo nie, nie znam aż tak wielkiej liczby. Będzie tego sporo, prawda?
W odpowiedzi Eryk tylko spojrzał na Malizetha jakby chcąc powiedzieć - „racja”. Pomieszczenie wróciło do poprzedniej scenerii. Wśród ścian zaczął rozlegać się warkot, zbyt znajomy uszom Eryka.
 - Rabican – powiedział sam do siebie.
Na ścianach pojawił się cień. Nie był to pies, jak wyobrażał sobie Eryk. Odbicie na ścianie przedstawiało chłopca. Miał może z metr wysokości. Jednak jego głowa odbiegała od kształtu ludzkiej. Było to jakby połączenie ludzkiej głowy z uszami niczym rogi. Nieco przypominał nawet diabełka w postaci, w jakiej jest zwykle wyobrażany. Wszedł do komnaty. Teraz można było dostrzec jego prawdziwy wygląd. Miał ciało niewysokiego chłopca, nieco zbyt mocno zbudowanego jak na możliwości ludzkiego ciała. Głowa była psia, pitbull z wyszczerzonymi zębami powarkiwał to w stronę Eryka, to w Malizetha. W Eryku zbierała się powoli złość. Próbował z nią walczyć, jednak była silniejsza od niego. Nie potrzeba było nawet minuty, by przestał panować nad sobą. Poddał się furii, jakiej dostarczało mu warczenie zmutowanego chłopca. Malizeth coraz bardziej ukazywał czerwień swoich oczu. Nie trzeba było zatrzymywać na nim wzroku, by widzieć, że coraz bardziej rośnie w siłę.
            Eryk nie chciał mu jej jej dać. Spojrzał na Rabicana. „Ktoś musi być ofiarą” – przemknęło mu przez myśl, po czym niemal doskoczył do pupila Malizetha i kopnął go w głowę. Ten zrobił kilka niesfornych kroków w tył, lecz uderzenie nie zdawało się mu w jakikolwiek sposób zaszkodzić. Wyszczerzył zęby do Eryka. Zdawał się krzyczeć do Eryka, że to ostatnie, co zrobił w życiu. Rzucił się na niego, próbując uderzyć go w brzuch małymi, mimo to i tak nienaturalnie przerośniętymi pięściami. Udało mu się to, lecz gdy tylko go dotknął coś jakby odrzuciło go w tył sprawiając, że spłonął w ogniu, który miał być zamkniętymi drzwiami na wypadek ucieczki.
            W tym momencie w głowie Eryka zaczęły się intensywnie zmieniać obrazy. Przez chwilę widział jakieś światło, po sekundzie twarz Jessici, żywą i radosną, by w końcu usłyszeć szloch, który został nagle przerwany. Zacisnął pięści i zęby. Nie widział już wszystkiego tak jak widział dosłownie moment wcześniej. Widział drzwi windy, a na ciele czuł czyjś dotyk. Powoli wszedł do niej. Jakaś łysa postać…
Obraz widziany przez Eryka zaczął szaleć. Winda, Malizeth, Łysol, Rabican. Wszystko zaczęło się pojawiać i znikać w szaleńczym tempie. Wszelkie tło nie stało Erykowi przed oczami na tyle długo, żeby zwrócił na nie uwagę. Jego oczy wyraźnie zmieniły barwę. Stały się wręcz niebiańsko błękitne. Wszystko zaczęło stawać się wyraźne.
 - Jestem Eryk – usłyszał głos w głowie.
 - Mary. – Drugi mu odpowiedział.
To było ostatnie, co słyszał, zanim stracił świadomość tego, co dzieje się wokół.

Obudził się. Sam nie wiedział ile czasu był poza świadomością. W rogu głowa pittbulla, wyglądała jakby coś wyrwało je z ciała, do którego była przytwierdzona. Malizeth leżał tuż obok. Czerwień w jego oczach blakła. Erykowi wydawało się, że była wssysana razem z oczami do wnętrza głowy. Ale jak… czy mógł go doprowadzić do tego stanu jedynie omdlewając?
Zrobił ostrożny krok w jego kierunku. Spojrzał na niego. Żył. Odkręcił głowę w jego kierunku.
 - Ta była najgorsza z możliwych... – powiedział, po czym złapał Eryka za nogę. Natychmiast opadł na ziemię.
            Wszystko wokół straciło kształt…
© Halucynowaa | WS | X X X