piątek, 11 sierpnia 2017

My - Rozdział III


 - Byłabyś doskonałą matką dla naszych dzieci – powiedział sam do siebie, nie dowierzając w to, co robi, mówi i widzi.
Przed nim leżała Jessica. Szkarłatna krew spływała po jej policzkach, a on czuł, że coś go zmusza do tego, żeby patrzył na ten makabryczny obraz. Czerpał z tego wielką przyjemność, mimo że strasznie go to brzydziło.
W jego głowie zagłuszały się nawzajem coraz to nowe szepty. Co chwila każdy jakby zamieniał się w krzyk, by znowu stać się tłem. Momentami ponad cały harmider wyskakiwał płacz, wręcz szloch. Gdy go słyszał miał przed oczami obraz matki płaczącej nad losem zmarłego dziecka, a jednak nie wzruszał go on. Był, bo był. Wydawał mu się rzeczą jak najbardziej codzienną i niegodną uwagi.
 - Słyszysz? – Gdzieś ponad tłem usłyszał syczenie węża.  - Szlocha.
- Csii – inny głos uciszył momentalnie wszystkie inne. – Niech się zniszczy sama.
Ten szept wydawał się odbijać echem jednocześnie w całym pomieszczeniu jak i wewnątrz umysłu Eryka. Sprawiał, że wszystko jakby stawało w miejscu, a jednocześnie próbowało wyrwać się z rutyny.
Obejrzał się w tył. Doskonale wiedział, że każdy jego ruch jest obserwowany. Mimo to nie chciał się cofać przed niczym. Przepełniał go zachwyt i podziw dla samego siebie. Wiedział jak uwieńczy zwycięstwo. Uśmiechnął się sam do siebie, po czym złożył pocałunek na ustach jego ofiary. Jego ręce czuły chłód jej martwej skóry, usta zatapiały się w gorzkiej czerwieni krwi, zamknięte oczy widziały w mroku szczęście, a do uszu docierała muzyka skomponowana z płaczu boleści mieszanego z krzykiem nienawiści, stłumionego do granic możliwości, a jednak doskonale słyszanego.
Minęła chwila, nim zaczęło docierać do niego, że robi źle. A może to dobrze? Nie. Koniec tego, skarcił się w myślach, po czym wręcz odskoczył. Powoli się obrócił. Cały obraz przesiąkł mu czerwienią.  Czuł w sobie wściekłość, jakiej nie miał okazji zaznać nigdy wcześniej. Nie wiedział, co było jej ogniwem, to, że widzi to, co widzi, czy to, że zrobił to wszystko sam. I jeszcze to warczenie psa. Skąd się wzięło to pierdolone warczenie psa!
 - Cicho pchlarzu. – Spokojny głos sprawił, że w jego głowie zamilkło wszelkie echo. – Nie pozwól mu się ponieść.
Sekunda ciszy i znów od ścian jego mózgu zaczęły się odbijać nie wiadomo skąd biorące swoje źródło rozmowy. Gniew ustąpił miejsca spokojowi, który wręcz nie pozwalał mu na najmniejszą nawet reakcję na to, co go otaczało. Spokojnym krokiem podszedł do szafy. O tak, doskonale widział ten strach i łzy płynące z oczu osoby schowanej w szafie. Był dumny z dominacji nad słabszą jednostką. Przez chwilę wręcz patrzył jej w oczy. Pełne rozpaczy wydawały się cieszyć z chwili pozornego bezpieczeństwa. Myślała, że on nie wie, że tam jest. Niech myśli. Uśmiechnął się sam do siebie i powoli zaczął ubierać. Chciał powiedzieć na głos „nie płacz, zranię cię jeszcze bardziej”, lecz to zupełnie zaburzyłoby jego wizję tego, co miałoby się dziać niedługo.
            Szloch nie ustępował. Słyszał gdzieś wewnątrz siebie tą muzykę zrodzoną z najokrutniejszej przyczyny, a każda część ubrania przyjemnie ocierała się o świeżo umytą skórę. Nie wiedzieć czemu, ta chwila dla niego mogłaby trwać wiecznie, niczym wtaczanie głazu przez Syzyfa. Zakochał się wręcz w miarowych taktach kobiecych łez. Wielu nazwałoby go bezduszną kreaturą. I jeśli miałby być szczery, przyznałby im rację. Był za bardzo brutalny, za bardzo pokazywał to, co czuje, za bardzo oddalone były od niego wszelkie skrupuły. A czy chciał, żeby było inaczej? Nie za bardzo. Zbyt wielką przyjemność sprawiało mu bycie oprawcą.
- No – mruknął sam do siebie, i spojrzał między żaluzje, tak jakby chciał się w nich przejrzeć.
Z nostalgii wyrwał go dźwięk jego komórki. Pobiegł szybko, żeby odebrać.
 - Tak? – Rzucił spokojnym tonem.
 - Hej, gdzie ty? Miałeś być u mnie o ósmej. – Głos jego martwej przyjaciółki zadziałał na niego niczym wiadro wody rzucone mu w twarz.
 - J-j-jessica? – Zająkał się. – T-t-to ty?
 - Tak jąkało – zaśmiała się. – Widzę cię u siebie za pięć minut.
Echo słów zniekształconych przez telefon odbijało się między płatami jego mózgu, tak jakby ktoś nagle krzyknął „CIĘCIE”.
 - A-a-ale… - Stał jak wryty w salonie. Właśnie rozmawiał z trupem. Trupem człowieka, którego osobiście zamordował. To stało się zbyt chore, nawet dla niego.
© Halucynowaa | WS | X X X