- Byłabyś doskonałą matką dla naszych dzieci –
powiedział sam do siebie, nie dowierzając w to, co robi, mówi i widzi.
Przed
nim leżała Jessica. Szkarłatna krew spływała po jej policzkach, a on czuł, że
coś go zmusza do tego, żeby patrzył na ten makabryczny obraz. Czerpał z tego
wielką przyjemność, mimo że strasznie go to brzydziło.
W
jego głowie zagłuszały się nawzajem coraz to nowe szepty. Co chwila każdy jakby
zamieniał się w krzyk, by znowu stać się tłem. Momentami ponad cały harmider
wyskakiwał płacz, wręcz szloch. Gdy go słyszał miał przed oczami obraz matki
płaczącej nad losem zmarłego dziecka, a jednak nie wzruszał go on. Był, bo był.
Wydawał mu się rzeczą jak najbardziej codzienną i niegodną uwagi.
- Słyszysz? – Gdzieś ponad tłem usłyszał
syczenie węża. - Szlocha.
-
Csii – inny głos uciszył momentalnie wszystkie inne. – Niech się zniszczy sama.
Ten
szept wydawał się odbijać echem jednocześnie w całym pomieszczeniu jak i
wewnątrz umysłu Eryka. Sprawiał, że wszystko jakby stawało w miejscu, a
jednocześnie próbowało wyrwać się z rutyny.
Obejrzał
się w tył. Doskonale wiedział, że każdy jego ruch jest obserwowany. Mimo to nie
chciał się cofać przed niczym. Przepełniał go zachwyt i podziw dla samego
siebie. Wiedział jak uwieńczy zwycięstwo. Uśmiechnął się sam do siebie, po czym
złożył pocałunek na ustach jego ofiary. Jego ręce czuły chłód jej martwej
skóry, usta zatapiały się w gorzkiej czerwieni krwi, zamknięte oczy widziały w
mroku szczęście, a do uszu docierała muzyka skomponowana z płaczu boleści
mieszanego z krzykiem nienawiści, stłumionego do granic możliwości, a jednak
doskonale słyszanego.
Minęła
chwila, nim zaczęło docierać do niego, że robi źle. A może to dobrze? Nie.
Koniec tego, skarcił się w myślach, po czym wręcz odskoczył. Powoli się
obrócił. Cały obraz przesiąkł mu czerwienią. Czuł w sobie wściekłość, jakiej nie miał
okazji zaznać nigdy wcześniej. Nie wiedział, co było jej ogniwem, to, że widzi to,
co widzi, czy to, że zrobił to wszystko sam. I jeszcze to warczenie psa. Skąd
się wzięło to pierdolone warczenie psa!
- Cicho pchlarzu. – Spokojny głos sprawił, że
w jego głowie zamilkło wszelkie echo. – Nie pozwól mu się ponieść.
Sekunda
ciszy i znów od ścian jego mózgu zaczęły się odbijać nie wiadomo skąd biorące swoje
źródło rozmowy. Gniew ustąpił miejsca spokojowi, który wręcz nie pozwalał mu na
najmniejszą nawet reakcję na to, co go otaczało. Spokojnym krokiem podszedł do
szafy. O tak, doskonale widział ten strach i łzy płynące z oczu osoby schowanej
w szafie. Był dumny z dominacji nad słabszą jednostką. Przez chwilę wręcz
patrzył jej w oczy. Pełne rozpaczy wydawały się cieszyć z chwili pozornego
bezpieczeństwa. Myślała, że on nie wie, że tam jest. Niech myśli. Uśmiechnął
się sam do siebie i powoli zaczął ubierać. Chciał powiedzieć na głos „nie
płacz, zranię cię jeszcze bardziej”, lecz to zupełnie zaburzyłoby jego wizję
tego, co miałoby się dziać niedługo.
Szloch nie ustępował. Słyszał gdzieś
wewnątrz siebie tą muzykę zrodzoną z najokrutniejszej przyczyny, a każda część
ubrania przyjemnie ocierała się o świeżo umytą skórę. Nie wiedzieć czemu, ta
chwila dla niego mogłaby trwać wiecznie, niczym wtaczanie głazu przez Syzyfa. Zakochał
się wręcz w miarowych taktach kobiecych łez. Wielu nazwałoby go bezduszną
kreaturą. I jeśli miałby być szczery, przyznałby im rację. Był za bardzo
brutalny, za bardzo pokazywał to, co czuje, za bardzo oddalone były od niego
wszelkie skrupuły. A czy chciał, żeby było inaczej? Nie za bardzo. Zbyt wielką
przyjemność sprawiało mu bycie oprawcą.
-
No – mruknął sam do siebie, i spojrzał między żaluzje, tak jakby chciał się w
nich przejrzeć.
Z
nostalgii wyrwał go dźwięk jego komórki. Pobiegł szybko, żeby odebrać.
- Tak? – Rzucił spokojnym tonem.
- Hej, gdzie ty? Miałeś być u mnie o ósmej. –
Głos jego martwej przyjaciółki zadziałał na niego niczym wiadro wody rzucone mu
w twarz.
- J-j-jessica? – Zająkał się. – T-t-to ty?
- Tak jąkało – zaśmiała się. – Widzę cię u
siebie za pięć minut.
Echo
słów zniekształconych przez telefon odbijało się między płatami jego mózgu, tak
jakby ktoś nagle krzyknął „CIĘCIE”.
- A-a-ale… - Stał jak wryty w salonie. Właśnie
rozmawiał z trupem. Trupem człowieka, którego osobiście zamordował. To stało
się zbyt chore, nawet dla niego.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Skomentuj, jeśli chcesz coś napisać. To nie gryzie