- Znowu? – Spytał sam siebie, po czym opuścił
twarz na ziemię.
Znowu
czuł, jak masakryczny ból próbuje zniszczyć jego czaszkę od wewnątrz. Tylko
czemu? Znowu miała powtórzyć się ta sama rozmowa, która teraz była jedynie
wspomnieniem? Wydawało się być to niedorzeczne, jednak wstał, tak samo jak kiedyś.
Poznawał to miejsce, mimo tego wydawało mu się ono dziwne. Tak jakby był w
odbiciu lustrzanym tego miejsca. Nie widział jednak latarni, która towarzyszyła
mu poprzednio. Podobnie jak nie było tu już Anioła Stróża. Zabrakło go? A może
to on sam jest teraz swoim drogowskazem?
- Nie poznajesz tego miejsca? – Niczym echo do
jego uszu dotarł delikatny, a zarazem oschły głos. – Ciekawie się zapowiada. –
Śmiech rozległ się jakby wewnątrz Eryka.
- Kim jesteś? – Spytał, rozglądając się
wokoło.
Nie
mógł rozpoznać tego głosu. Był inny. Czy jego życie tak zmieniło Stróża?
- Jego tu nie ma, Eryku. Jestem tu tylko ja.
Martwa strona Ciebie. – Nie można było podważyć prawdziwości tych słów. Mimo to
nie potrafił uwierzyć, że pan tego miejsca ot tak zniknął. Czuł jego obecność, gdzieś tutaj.
- Pokaż się – powiedział głośno, jakby chciał,
żeby jego głos dotarł poza Kavar.
Bał
się, zupełnie jak za pierwszym razem, gdy tu przybył. Ciemność wydawała się
pochłaniać całość tego miejsca. I te dziwne przedmioty w powietrzu. Czy to były
lustra? Odbijały rzeczywistość, choć każde w inny sposób.
Z jednego na Eryka spoglądał on sam.
Stał niczym kołek wbity w ziemię, nie zamykając oczu, ani nie mrugając. Miał
źrenice powiększone na tyle, że niemal całe oko było jedną, wielką czernią. Jakkolwiek
nie chciałby odwrócić wzroku, to ich spojrzenia co chwila się spotykały. Tak
jakby postać z lustra chciała krzyknąć „nie znasz mnie” w jego stronę, mimo, że
byli jedną i tą samą osobą.
Drugie pokazywało coś, co na pewno
nie było człowiekiem. Śliska skóra węża mieniła się na kolor zgniłych liści,
przez co trzeba było się dokładnie przyjrzeć, by dojrzeć czarne oczy ukryte
gdzieś wśród łusek. Wężowy język co chwila wysuwał się z ust. Niemal było
słychać jak syczy, próbując coś powiedzieć.
W kolejnym odbiciu stał pies. Białe
kły wystające z gęby mówiły, kto jest panem. Zdawało się, że to jeden z tych
psów, które gryzą, gdy tylko chciałoby się do niego zbliżyć, a zarazem nie można
się było oprzeć wrażeniu, że uciekłby, gdyby warczenie i piana kapiąca z pyska
nie potrafiły zmusić do strachu.
Spojrzenie w czwarte lustro
spowodowało, że Eryk wyciągnął rękę przed siebie, by zgiąć ją w łokciu
zasłaniając blask, jaki padał na niego z wewnątrz. Stała tam kobieta. A raczej
coś, co ją przypominało. Była piękna, chyba najpiękniejsza, jaką kiedykolwiek
widział. Biała jak śnieg skóra wydawała się być tak delikatną, że najlżejszy
nawet dotyk zamieniłby ją w proch. Błękit oczu, z jakimi spoglądała na Eryka
mógł porównać do najczystszego źródła. Jednak wydawało się, że chciała się
ukryć. Patrzyła z wyrzutem, roniąc co chwila kolejne łzy, które zdawały się być
słyszalne gdzieś w jego głowie.
Piąte lustro było inne niż
pozostałe. Większe przynajmniej dwukrotnie, przerażające czernią swojej
powierzchni. Pustka Kavaru tworzyła w nim marazm, który nie pozwalał mu na
jakiekolwiek uczucia, jak gdyby były Id, które nie ma prawa zostać spełnione
jako Ego, zatrzymywane już przed progiem świadomości. Czerń była dla niego
czernią, jedyne wrażenie, jakie do niego docierało, to lustra wirujące wokół
niego i ból, który niszczył go od środka, a jednocześnie nie istniał, niczym
senna mara.
Nagły podmuch wiatru odwrócił jego
uwagę, dając mu możliwość poznania tego miejsca nie tylko za pomocą słuchu i
wzroku. Jakby na komendę wydaną przez wiatr obsydianowa tafla lustra zaczęła
opadać, kawałek po kawałku, stając się ciemnym prochem. Jego powierzchnia stała
się widoczna, lecz nadal pokazywała pustkę. Była teraz szarością, niewskazującą
na nic. Chwilę potem szarość zmieniła się w biel, po czym całe lustro zaczęło
rozpływać się w powietrzu.
Ból, który nie był niemal odczuwalny
przez Eryka zmienił się w ciągu chwili w potworną mękę. Czuł, jak przez jego
głowę przebiegały nagle miliony myśli, które zagłuszały siebie nawzajem,
powodując krzyk, który oscylował w partyturze tortur.
To była chwila, lecz na tyle długa,
żeby mógł zrozumieć, czym jest bezradność wobec samego siebie. Ból zniknął.
Znów pojawił się zastój wśród tego, co odczuwał. W powietrzu pojawiły się
kolejne lustra.
Gdy przyjrzał się jednemu z nich
dostrzegł czerwień tworzącą coś na kształt oczu, które wypływały na zewnątrz.
Nie widział kształtu, jaką miała postać po drugiej stronie, jednak coś mu
podpowiadało, że ją już widział.
- Stróżu? – spytał, lecz jedyną odpowiedzią
było echo.
-
Jego tu nie ma chłopcze. – Znowu odezwał się znajomy głos.
Czerwień
z lustra zaczęła się lekko powiększać. Przez jego taflę wysunęła się dłoń.
Teraz wiedział skąd zna tą czerwień. To ta sama postać, która złapała go za
ramię, i która pozwoliła mu przez chwilę być dumnym z bólu. Coraz wyraźniejsze
robiły się kontury kreatury, która zdawała się wychodzić z lustra, choć wciąż
tkwiła w odbiciu.
Obraz
w pewnym momencie zaczął Erykowi wirować w oczach. To nie były zwyczajne
zawroty. Mimo, że stał w miejscu, obraz obracał się wokół niego z ogromną
prędkością. Tak jakby cały pokój zaczął nagle zataczać kręgi wokół niego
samego.
Gdy ponownie
otworzył oczy mógł dostrzec dobrze znaną mu postać. Ta sama, równie wysoka i
równie dziwna, co wcześniej.
- Stróżu, co się dzieje? – Zapytał Eryk.
-
Popełniłeś największy błąd, jaki mogłeś popełnić – odpowiedział spokojnie, choć
z lekkim wyrzutem. Jego chrapliwy głos zdawał się odbijać potężnym echem wśród
przestrzeni Kavaru.
-
Jaki błąd? O czym ty mówisz? Bieganie po parku ma być błędem? – Zapytał z
ironią, która wskazywała na jego niedowierzanie.
Echo
śmiechu wypełniło całe otoczenie.
-
Bieganie po parku? Jedna rzecz w życiu, którą robiłeś dobrze. Przyjrzyj się
sobie, Eryś. – Użył denerwującego zdrobnienia, jednocześnie wykonując niemal
okrężny ruch długą, kościstą ręką.
Jak na zawołanie Kavar zaczął
przybierać kształt znany mu z poprzedniej wizyty. Znikły lustra, rozbite
wszystkie po kolei, z których jedno było niemal doszczętnie zniszczone. Ich
miejsce zajęła pustka. Kilka metrów dalej pojawiła się znana mu latarnia, która
dawała jedyne światło, jakie można było tu spotkać.
-
Przyjrzyj się sobie… co? – Zadał pytanie, nie rozumiejąc, o co chodzi.
- Wiesz,
co jest podstawą człowieczeństwa? Życie. To ono daje ci możliwość zmiany. Ty
straciłeś to życie. Przestałeś być człowiekiem, i mimo, że umarłeś możesz stąd
zniknąć.
-
Ale o co ci kurwa chodzi? – W głosie Eryka czuć było bardziej rozkaz niż
pytanie. – Jestem tu już drugi raz. I co? Wcześniej pierdoliłeś, że nie można
było stąd wyjść, a teraz? „Możesz stąd zniknąć”. – Ton głosu Eryka momentalnie
wkroczył w sferę zdenerwowania.
-
To nie… - Zaczął, lecz jego wypowiedź została natychmiast przerwana.
- Chuj mnie obchodzi twoje pierdolenie. Teraz sprawa jasno. Mów, co się dzieje. – Czerwień w oczach Eryka sprawiała, że wydawały się one płonąć.
- Chuj mnie obchodzi twoje pierdolenie. Teraz sprawa jasno. Mów, co się dzieje. – Czerwień w oczach Eryka sprawiała, że wydawały się one płonąć.
-
Ehh… Znowu on… - burknął pod nosem Stróż, po czym podszedł do Eryka i chwycił
go za głowę, lekko unosząc do góry tak, że ten musiał stawać na palcach, by
mieć jakąkolwiek styczność z podłogą.
Pokój
zaczął znikać. Zdawał się być ruchliwą autostradą, na której jedynie migoczą
światła uciekających przed czasem samochodów. Wśród całego zamieszania jedynie
dwie osoby stały nieruchomo – Eryk i Stróż. Czas i przestrzeń przestawały
istnieć.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Skomentuj, jeśli chcesz coś napisać. To nie gryzie