niedziela, 27 sierpnia 2017

My - Rozdział VI

 - Jak to sam zrobiłem sobie te rany? Nie miałem w ręku noża. Miałem sobie to zrobić palcem?
 - Twoje myśli są potężniejsze niż myślisz. – To mówiąc zaśmiał się lekko. – Nie jesteś tu ciałem. W tym miejscu twoje istnienie jest równie żywe, co spalona trawa.
 - Spalona trawa? O czym ty mówisz?
Anioł w odpowiedzi poczęstował go ciszą. Ociężale zaczął podnosić dłoń kreśląc w powietrzu palcem karykaturę litery K. Twarz Eryka zaczęły pokrywać rany, tworzące dokładnie ten sam wzór. Nie odczuwał bólu, gdy się pojawiała. W pewnym momencie zauważył w lustrze tą zmianę.
 - Co ty robisz? – zapytał, łapiąc się w miejscu powstałego znaku. Teraz dopiero poczuł pieczenie, które było skutkiem kolejnego cięcia na jego ciele.
 - Próbuję pokazać ci, że rany nie bolą. Boli pamięć o nich. Nie wiedząc o nich nie czujesz skutków, które się za nimi ciągną.
 - A kim są oni? – Nurtujące Eryka pytanie zostało w końcu zadane.
 - Już mówiłem. To My. Czujemy z tobą, widzimy z tobą i słyszymy to, co ty. To, co widziałeś niedawno było ukazaniem tego, jak widzi każda z naszych osobowości.
 - Ukazaniem? Przecież powiedziałeś, że czują i widzą to, co ja.
 - Nie. Widzimy z tobą. To ogromna różnica. Ty widzisz zwykłą rozmowę. A my… My widzimy to, czego nie zauważasz, a co jest prawdziwsze niż fikcja, którą dostrzegasz.
 - Fikcję? Fikcją nazywasz to, czego mogę dotknąć?
 - Tak. Nie możesz czuć tego, co czuje druga osoba. Tym bardziej nie czujesz ciągłej walki między nami. To dlatego żadna nie pozwala innej na przemówienie do ciebie bezpośrednio.
 - A jeśli widziałem jedną z nich? Jeśli czułem jej obecność, jakby stała obok mnie. Jeśli czułem jej ciężkie łapska na moim karku?
 - Wiem, że miałeś wątpliwą przyjemność poznania Malizetha. Dlatego tu jesteś.
 - Malizetha? – powtórzył po nim. – Mówisz o nim? – wskazał na postać w zwierciadle.
 - Tak. – odpowiedział, nawet nie spoglądając. – To jest Malizeth. Twoja nienawiść, niszczenie siebie i wszystko, co najgorsze. Nie może zginąć. Żywi się tobą. Twój gniew napędza go jeszcze bardziej. Wierz lub nie, on jedyny może sprawić, że umrzesz. I to w każdym z możliwych tego słowa znaczeniu. Razem z Rabicanem są niczym Perpetum Mobile.
 - Czym, do cholery jest Rabican! – przerwał mu. – Czy możesz mówić jaśniej?
 - Nie słyszałeś nigdy w swoim umyśle warczenia, które sprawiało, że coraz to bardziej rodziła się w tobie furia? To właśnie jest Rabican, pupil Malizetha. Nie wiem skąd go wytrzasnął, ale urodził się w tobie niemal natychmiast po Malizethu.
 - Jak to „urodził”. Nie rozumiem.
 - Rodzimy się w odpowiedzi na twoje potrzeby. Malizeth jest z tobą od czasu, gdy pierwszy raz poczułeś gniew. To on jest jego stwórcą.
 - A ty? Co sprawiło, że się urodziłeś? – spytał z pewną nieśmiałością w głosie.
 - Ja żyję w tobie od zawsze. Byłem obecny jeszcze w czasie, gdy twoja świadomość tego, co się wokół dzieje praktycznie nie istniała. Jestem ci bardziej potrzebny niż cała reszta razem wzięta.
 - Ale czemu akurat ty? Nawet się nie domyślałem, że istnieje we mnie coś takiego, jak ty i to całe przeklęte miejsce.
 - A powietrze? Gdyby ci nikt nie powiedział o nim byś nawet nie wiedział, że oddychasz. Tak samo jest ze mną. Gdybym nie trzymał wszystkich w garści nic byś nie zrobił.
 - A może zrobiłem coś więcej? Hę? Całe życie tylko… - zaczął, jednak Stróż przerwał mu w pół zdania.
 - …nauka, znajomi, muzyka. To więcej niż większość ludzi może sobie wyobrazić. Zrobić coś z pasji dla pasji. Niewiele osób to potrafi docenić, bo większość nawet nie wie, co to pasja.
 - A… - Eryk ponownie został zmuszony do zakończenia swojej wypowiedzi, nim ją zaczął.
 - A ci, którzy to wiedzą, często tego nie wykorzystują. Coś jeszcze? – spytał, przeciągając każdą sylabę jakby chciał nadać pewnego tragizmu do wypowiedzi.
 - A skoro NAS… – Tu na chwilę przerwał. – …nazywasz każdego z osobna po imieniu, to jak sam na siebie mówisz?
 - To nieistotne. – Z marnym skutkiem podjął próbę oddalenia pytania.
Twarz Eryka nie przyjęła wyrazu zrozumienia i oddania, jak przy niemal każdej jego wypowiedzi. Jego oczy próbowały się wwiercić w oczy Stróża, by tylko znaleźć odpowiedź.
            Nastała chwila ciszy, którą przerywało jedynie warczenie gdzieś w oddali, które milkło, bardzo powoli, niczym oddalający się pociąg…

niedziela, 27 sierpnia 2017

My - Rozdział V

            Chłód podłogi niemal zamrażał policzek Eryka. Wnętrze jego głowy wypełniał dziwny ból, nieodczuwalny, choć sprawiający, że umysł ciążył mu niemiłosiernie. Przed oczami widział szkarłat, tak jakby krew spływała mu po powiekach. Zbyt prawdziwe, by mogło być udawane.
 - Ona nie żyje – powiedział sam do siebie, obciążając łokcie całym ciężarem swojego ciała.
Czuł, jak serce z każdym uderzeniem zwalniało. Tak jakby już nie miało dla kogo bić.
            Minęło kilka chwil. Wstał, nie mogąc opanować myśli. Morze łez zdawało się czekać pod powiekami w oczekiwaniu na odpowiedni moment, by pokazać się na mapie jego twarzy. Znowu był we wnętrzu siebie – w Kavar. Wokół wirowała bliżej nieokreślona liczba luster. Może było jedno, może tysiące. Jedyne, co widział to swoje odbicie w poświacie krążącego wokół niego widma. Jego twarz zdobiła długa kreska, tak jakby nóż sprawdzał swoje ostrze na jego skórze. Krew wypływała na powierzchnię powoli, nie śpiesząc się nigdzie.
            Dotknął palcem rany. Nie, to nie było złudzenie. To, co widziały jego oczy było prawdziwe. Tylko jak? Czy stało się coś więcej niż przypuszczał, gdy paskudne wizje nawiedzały jego zmysły?
            Chwilę zadumy przerwał mu Stróż. Wszedł w pierścień niczym duch przechodzący przez ścianę i stanął tuż przed Erykiem. Wraz z nim w odbitej rzeczywistości pojawiło się kilka innych postaci. Widział je wręcz chwilę temu. Wąż… pies… przygaszona, a jednak nadal rażąca oczy jasność bijąca od kobiety… I ten czarny ktoś, chowający się niemal w cieniu rzucanym przez Stróża.
 - Co to ma znaczyć? – spytał ze spokojem Eryk, kryjąc strach.
 - Te rany? – Otrzymał pytanie w formie odpowiedzi. – Je zrobiłeś sobie sam.
 - Nie o to pytam. To co widziałem… - zakończył zdanie w sposób dający wrażenie, że skończył w połowie zdanie.
 - Nic innego jak to, co zrobiłeś w swoim życiu – zaczął, po czym przerwał, dając Erykowi zebrać myśli w celu zadania kolejnego pytania.
 - Jak to „ja”? Przecież ja nigdy w życiu nikogo nie zabiłem. I ten pokój… W nim też mnie nie było – powiedział lekko unosząc głos.
 - Nie? A co mówi zasada nie zabijaj? Czy śmierć oznacza koniec życia? Dobrze wiesz, co to znaczy umrzeć. DOSKONALE WIESZ, CO TO ZNACZY ZABIĆ! Zabiłeś wiele osób. Zginęli! Przez ciebie stracili wiarę w życie. A czy można żyć, gdy się w to nie wierzy? – Każde zdanie zdawało się być mówione spokojnie.
 - Ale nigdy nie byłbym zdolny do zabicia jej! – mówił, nieudolnie próbując nie dać znać po sobie strachu.
            Po jego słowach nie zostało nawet echo. Ze łzami w oczach patrzył w czerwone oczy Stróża. Zmieniały się. Stawały się ciemniejsze, tak jakby znikał z nich wszelki odcień czerwieni, oddając swe miejsce czerni. Z jego cienia niemal wyskoczyła czarna postać, kolejna, jaką przedstawiało lustro. Anioł jednak kontynuował, nie zwracając na nic uwagi.
 - Ty nie. Jednak każdy z nas widzi twoje położenie inaczej. Zupełnie odmiennie od ciebie.
 - „Nas”? Jakich NAS?!? Co to za szopka?!? – krzyknął, cofając się do tyłu, wyciągniętymi rękoma szukając czegoś, o co mógłby się oprzeć.. Nie potrafił już ukryć strachu.
 - Nas – powtórzył po Eryku, jednocześnie zataczając półokrąg, by wskazać odbicia. – Twoje uczucia, myślenie, rozumowanie. Jeśli myślałeś, że całym swoim życiem kierujesz ty, to mylisz się. Nigdy nie było ciebie. Byliśmy MY.
© Halucynowaa | WS | X X X