niedziela, 17 września 2017

My - Rozdział XI

- Też lubisz obserwować? – zapytał Eryka.
 - Ta… - odpowiedział, nawet nie zauważając nagłej zmiany tematu.
 - Więc może zaobserwowałeś tu coś ciekawego? – zadał kolejne pytanie, czując się niemal na wygranej pozycji.
 - Wiesz? – zaczął, nawet nie odrywając wzroku od lustra. – Wszystko dzieje się za szybko. Już nawet nie wiem, gdzie jestem i co robię. Tutaj też. To zaczyna się robić naprawdę chore.
 - Chore, powiadasz… A czy chore nie było całe twoje życie? Już jako dziecko byłeś jakimś masochistą. Cały czas na usługach innych. Tak, jakby zdanie obcych było ważniejsze od twojego własnego. Jak to się wtedy nazywało?
 - Pomoc… - powiedział Eryk niemal szeptem.
Teraz wiedział, jak to się nazywało naprawdę. Głupota. To, co odczuwał najbardziej. Pomagał, gdy sam najbardziej potrzebował pomocy. Udawał, że wszystko jest w porządku, gdy cały świat, cegła po cegle walił mu się do stóp. Udawał, że jest kimś. Tak naprawdę był nikim.
 - Wiesz co? – zaczął i zaraz poczuł jak serce zaczyna walić mu jak oszalałe. – Tak mi było po prostu wygodniej. Nie musiałem się przejmować i siedzieć wieczorami myśląc o wszystkim. Zapominając o sobie nie przejmowałem się sobą. Szedłem spać spokojnie. Jak nigdy później.
 - A może to był strach? Strach przed życiem? Czy może przed samym sobą? Mówisz tak, jakbyś miał wtedy coś do powiedzenia. A przecież byłeś jeszcze dzieckiem.
 - Masz rację. Byłem. Teraz jestem o wiele starszy. Teraz nic nie ma prawa być jak kiedyś.
 - Posłuchaj sam siebie. Teraz nie ufasz nikomu. Widzę to doskonale. Naprawdę nie widzisz, do czego się prowadzisz? Zawsze się bałeś. Teraz też się boisz. To on ma kierować swoim życiem? Mogę ci dać o wiele więcej niż myślisz. Mogę ci pokazać, jak zapanować nad tym wszystkim, co jest wokół. Umiem sprawić, że przestaniesz się bać. Jeśli mi pozwolisz, będziesz mógł stać się panem życia.
 - Podobnie mówił mi tutaj ktoś inny. Wiesz? Jak zauważyłeś – jestem nadal taki sam! – powiedział, mocno podnosząc głos. – To nic nie da! Choćbyś nawet był pieprzonym czarodziejem, nie uda ci się poukładać tego wszystkiego!
W odpowiedzi postać uśmiechnęła się. Oczy, które patrzyły na Eryka lśniły dziwnym blaskiem.
 - Wiem, że tego chcesz. Nie chcę w zamian nic. Prawie nic.
 - Prawie?
 - To srebro na twojej szyi. Tylko tyle. Tyle brakuje, żebyśmy stali się jednością.
 - Jednością… - powtórzył po nim, podnosząc na dłoni srebrny wisiorek z kluczem.
Tak bardzo lubił to słowo. Było dla niego przeciwieństwem tego, kim był sam dla siebie. Był nie jednostką stanowiącą całość. Był oddzielnymi jednostkami samego siebie. Nie było mowy o jedności, tylko o oddzielnych fragmentach wiary i życia.
            W jego głowie kotłowały się myśli. Jeśli potrafił spełnić obietnice? Jeśli mógł sprawić, że przestanie się bać? A jeśli nie, to jak długo uda mu utrzymać uczucia w ryzach, nim szwy zaczną pękać, odsłaniając mu nowe rany? Nie. Nie może tak łatwo pójść łatwiejszą drogą. Ludzie go zniszczyli, jednak dali w zamian solidny fundament, na którym było wypisane, że prosta droga nie zawsze jest najlepsza.
 - Tak, ludzie zawsze krzywdzą. To ich natura. Widzę, że to, w jaki sposób na ciebie działają. Odbija się na tobie do dziś. Jednak to tylko ludzie. Straszni, zaborczy, ale mimo to ludzie – zaczęła postać, gdy tylko zauważyła zamyślenie u Eryka. Z jakiegoś powodu cząstka niego mówiła mu, że akurat o tym myślał, dając złudzenie, że czyta w jego myślach. – Jednak jest pewna rzecz, która mi się podoba. Potrafili bardzo łatwo pociągać cię za sznurki, Laleczko.
 - Laleczko? – spytał Eryk, nieco zdezorientowany.
 - Tak. Eryku, spętać konia, to żadne wyzwanie. Brak mu duszy. Wyzwaniem jest zastąpienie jej lękiem, czystym, zwierzęcym lękiem. Dzięki niemu można odnaleźć prawdziwość życia. A ty ją już poczułeś. Czy nie warto pójść o krok dalej? Stać się panem życia? Dawać je innym?
- A jeśli nie chcę? Jeśli ta cała twoja „władza” to tylko tani kit, który ma sprawić, że stracę sam siebie?
W odpowiedzi postać znikła. Znikło wszystko. W zamian lunął deszcz. Poczuł, jak powoli wsysa go lepkie błoto. Zrobiło się okropnie zimno. Chciał nie odczuwać tego zimna. Zimna i wspomnień, które powróciły do niego jak burza. Objął się, próbując oddalić je od siebie. Mimo to przedostały się przez tą wątłą zaporę. Znów miał sześć lat…

niedziela, 17 września 2017

My - Rozdział X

                Wokół szarość. Widział ją doskonale. W każdym calu widział mieszaninę wszystkich odcieni, które tworzyły idealnie szarą barwę. Nic nie miało innego koloru.
            Kolejne lustro stało przed nim. Na początku jakieś zmatowiałe, lecz po chwili zaczęło dokładnie odbijać rzeczywistość. Wtedy dostrzegł, że jedyne żywe barwy w tej otchłani tworzą jego samego. No i jakiś obłok koło niego… Jakby zielony, jednak mocno zmieszany z szarością. Z wolna zaczął on przybierać kształt, z początku dziwny. Mimo to wciąż się zmieniał, dążąc do właściwego mu kształtu. Na początku zaczął dostrzegać kończyny. Aż dziwne, że mogły być tak dziwnie krótkie. Zupełnie jakby ich nie było. Potem zaczął się formować korpus. Oślizgła skóra oplatała całe ciało tego… czegoś. W końcu wszystko się zrosło. Tworzyło jedną całość, wokół której zaplótł się metalowy pancerz. Postać spokojnie opadła na ziemię i stanęła na równych nogach. Eryk odwrócił wzrok. Nie czuł strachu. Nie wiedział czemu wciąż był mu tutaj obcy. A przecież tyle razy powinien nie wytrzymać… To było coś innego…
            Dziwne coś zaczęło chodzić wokół, lecz nie było widać, żeby choć w maleńkim stopniu zwracało uwagę na Eryka. Ten jakby w geście obojętności zaplótł ręce wokół siebie. To miało nadawać mu arogancji, którą kiedyś wyćwiczył.
 - Eryk. – Lekkie syknięcie uciekło z ust wężowatej istoty. - Pamiętam jednego… Hmm… Eryś – mówił do siebie, nawet nie kierując wzroku w jego stronę.
Nerwowe potrząśnięcie głową zdawało się mówić samo za siebie. Z trudem opanowywał wzrok. Czemu, u licha to coś bawi się tak, jakby go nie widziało?
 - Znany ze śmiałości siebie – ciągnął, jakby wyczytywał kolejne podpunkty jakiejś listy. – Zawsze stał z boku i zwracał tylko uwagę na szczegóły. Średniak we wszystkim.
            Eryk ukrywał zdumienie. Skąd on to wie? Czy siedząc w jego głowie to coś potrafi widzieć go z innej perspektywy? I czemu nie potrafił zaprzeczyć jego słowom? To zaczynało być chore. Zbyt chore. Jednak czekał. Czekał, próbując opanować drżenie rąk i oddalić się od tej śmiesznej inkwizycji.
 - Ciekawe, co byś osiągnął, gdybyś widział tak, jak wszyscy. – W lustrze Eryk widział, jak postać się zatrzymuje i patrzy na niego, tak jakby oczekiwało odpowiedzi.
            Zaskoczył go. Nie wiedział, co powiedzieć. Czuł się rozbrojony. Wydawał się nawet dla siebie być niewidzialnym, a teraz miał odpowiedzieć na pytanie, które nigdy nie miało być zadane. Był wściekły, że redukuje go do roli dziecka, które nie posiada zdania w żadnej kwestii.
 - Więc tak, Eryk. Licha ptaszyna, którą obchodzi tylko on i która teraz udaje twardą. No i myśli, że nie wie, co tu robi. – Ponownie spojrzał na niego, czekając na odpowiedź, mimo że nie zadał żadnej odpowiedzi. – Nie mylę się? Prawda?
 - Tak – odpowiedział Eryk z lekka przełykając siłę mimo woli.
 - A więc sam się mylisz? Tyle lat prób i błędów, by ich nie popełniać, a tu nagle taka wtopa?
 - Nie powiedziałem tego.
 - Doprawdy?
Czyżby to była gierka słowna?
 - Spytałeś czy wiem, co tu robię. Odpowiedziałem, że nie. Bo tak właśnie uważam. – Starał się trzymać nerwy na wodzy. Tak jakby czuł, że musi kontrolować się cały czas, żeby nie dać się wplątać w jakąś pułapkę. A może tu ma podjąć jakąś decyzję?
 - Ach… - powiedział ze spokojem. – Miło, że mi to wyjaśniłeś. Eryś.
            To była przesada. Czemu każdy używa tego zdrobnienia?!? Czuł się jak na przesłuchaniu. Ale nie. Nie pozwoli, żeby wyprowadził go z równowagi.
 - Więc powiedz mi, Eryku, który uważa, że nie wie co tu robi – wyraźnie zaakcentował. - Czyżby twoja… Ekm… Obsesja sprawiała ci frajdę?
            Obsesja? Jaka obsesja? O czym on mówi? Czyżby próbował zniszczyć go psychicznie, żeby ot tak po prostu znaleźć odpowiedzi na swoje wątpliwości? A może to sprawiało mu jakiś nieokreślony rodzaj przyjemności?
 - Jaka obsesja. O czym ty mówisz?
 - Jak ona miała… Jamajka… Nie. – Zdawał się znowu nie widzieć Eryka. – Oh, Jessica – powiedział po chwili bez jakichkolwiek uczuć.
 - Nie – powiedział, starając się znormalizować swój głos.
Podniósł głowę, spoglądając w lustro. Ich wzrok spotkał się. Czerń oczu zdawała się wiercić dziurę w czaszce Eryka. Tak jakby miało to sprawić, że straci panowanie nad sobą.

piątek, 8 września 2017

My - Rodział IX, Adnotatnik II

Na lustrze pojawiło się pęknięcie. Tak jakby ktoś postanowił porysować je gwoździem, jednak nie miał tej odrobiny delikatności i przebił je na wylot.
Pęknięcie zaczęło się rozszerzać. Powoli, centymetr po centymetrze, rozgałęziając się niemal po całej jego powierzchni. Całe odbicie wydawało się drgać. Wszystko, co było wewnątrz lustra, cały obraz tam przedstawiony znikał. Rozpływał się niczym dym, każdy kolor i każda barwa według własnego schematu. W końcu w środku została pustka, zupełna ciemność. Wszelkie kolory, każda smuga dymu dawała wrażenie, że wydostaje się przez szczeliny.
W pewnym momencie lustro pękło. Miliony, a nawet miliardy niewielkich krysztalików rozsypały się po ziemi. Eryk podbiegł do nich. Niczym dziecko, jakie teraz przypominał zaczął zbierać każdy kawałek z osobna. Sam dziwił się sobie i swojemu zachowaniu. Zdawało się, że właśnie tego chciał. Chciał, żeby lustro pękło. A teraz? Klęczał nad tym wszystkim i próbował poskładać znowu do kupy.
 - Mały, głupi Eryś. – Usłyszał za sobą głos Malizetha.
 - Przecież nie żyjesz! – krzyknął, zrywając się na równe nogi.
Odwrócił się. Wśród ciemności widział kilka postaci. Były to te same, które cały czas były w miejscu jego odbicia. Zdawały się niby stykać, a jednocześnie stać w oddali od siebie. Tuż przed jego nosem, wisiała niemal bezwładnie ręka, a raczej coś, co miało ją przypominać. Bez palców, pokryta skórą przypominającą łuski węża.
Za postacią, która była właścicielem ręki wydawał się biec Eryk. Niemal zastygł zdając się być poza czasem, choć nadal w tym samym wymiarze, gdy oślizgłe łuski dotknęły twarzy Eryka.
Nastała cisza, którą przerywały dziwne huki, niby grzmoty, które zapowiadałyby burzę. Potem było słychać deszcz. Żaden inny dźwięk nie dostawał się do uszu Eryka, by szum kropli mógł swobodnie grać swoją melodię.
Jej monotonia sprawiała, że może oszaleć od tej muzyki, o ile wcześniej uszy nie odmówią posłuszeństwa i nie oszaleje. Całe jego ciało. Cała jego świadomość, każdy z jego zmysłów odbierał teraz tyle bodźców, o wiele więcej, niż był w stanie dostrzec, oddzielić od siebie. Było ich o wiele więcej, niż było mu dane. Czuł, jak każdy z nich jednocześnie rozrywa go na strzępy.
© Halucynowaa | WS | X X X