Na lustrze
pojawiło się pęknięcie. Tak jakby ktoś postanowił porysować je gwoździem,
jednak nie miał tej odrobiny delikatności i przebił je na wylot.
Pęknięcie zaczęło się rozszerzać. Powoli, centymetr po
centymetrze, rozgałęziając się niemal po całej jego powierzchni. Całe odbicie
wydawało się drgać. Wszystko, co było wewnątrz lustra, cały obraz tam
przedstawiony znikał. Rozpływał się niczym dym, każdy kolor i każda barwa
według własnego schematu. W końcu w środku została pustka, zupełna ciemność.
Wszelkie kolory, każda smuga dymu dawała wrażenie, że wydostaje się przez
szczeliny.
W pewnym momencie lustro pękło. Miliony, a nawet
miliardy niewielkich krysztalików rozsypały się po ziemi. Eryk podbiegł do
nich. Niczym dziecko, jakie teraz przypominał zaczął zbierać każdy kawałek z
osobna. Sam dziwił się sobie i swojemu zachowaniu. Zdawało się, że właśnie tego
chciał. Chciał, żeby lustro pękło. A teraz? Klęczał nad tym wszystkim i
próbował poskładać znowu do kupy.
- Mały, głupi Eryś. – Usłyszał za sobą głos
Malizetha.
- Przecież nie żyjesz! – krzyknął, zrywając
się na równe nogi.
Odwrócił się. Wśród ciemności widział kilka postaci.
Były to te same, które cały czas były w miejscu jego odbicia. Zdawały się niby
stykać, a jednocześnie stać w oddali od siebie. Tuż przed jego nosem, wisiała
niemal bezwładnie ręka, a raczej coś, co miało ją przypominać. Bez palców,
pokryta skórą przypominającą łuski węża.
Za postacią, która była właścicielem ręki wydawał się
biec Eryk. Niemal zastygł zdając się być poza czasem, choć nadal w tym samym
wymiarze, gdy oślizgłe łuski dotknęły twarzy Eryka.
Nastała cisza, którą przerywały dziwne huki, niby
grzmoty, które zapowiadałyby burzę. Potem było słychać deszcz. Żaden inny
dźwięk nie dostawał się do uszu Eryka, by szum kropli mógł swobodnie grać swoją
melodię.
Jej monotonia sprawiała, że może oszaleć od tej
muzyki, o ile wcześniej uszy nie odmówią posłuszeństwa i nie oszaleje. Całe
jego ciało. Cała jego świadomość, każdy z jego zmysłów odbierał teraz tyle
bodźców, o wiele więcej, niż był w stanie dostrzec, oddzielić od siebie. Było
ich o wiele więcej, niż było mu dane. Czuł, jak każdy z nich jednocześnie
rozrywa go na strzępy.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Skomentuj, jeśli chcesz coś napisać. To nie gryzie