niedziela, 3 kwietnia 2016

Sama - Rodział I, "Ukryta"



                Ruszyła w stronę mieszkania. Trzecie piętro okazało się wyczynem dla jej mocno zmarzniętych już nóg. W końcu cel wspinaczki po schodach został osiągnięty. Znajdując się przed drzwiami z numerem 7 przetarła ręce chcąc je trochę ogrzać. Była cała zmarznięta. Zmiana temperatur sprawiła, że policzki zaczęły ją lekko szczypać. Po chwili nacisnęła na klamkę. Drzwi się otworzyły. Weszła do środka, po czym je zamknęła. Ciepło panujące w mieszkaniu od razu zmusiło ją do zdjęcia kurtki. Powiesiła ją na wieszaku, razem z telefonem w jednej z kieszeni, a torebkę odłożyła na mały stolik w przedpokoju. Zdjęła buty, po czym udała się do salonu. W tle słychać było szum wody, dobywający się z łazienki. Zaśmiała się pod nosem. Długie prysznice były jedną z najbardziej charakterystycznych nałogów jej przyjaciółki. Nie chcąc jej przeszkadzać ruszyła w stronę jej sypialni. Nie wiedzieć czemu, to tu się zawsze spotykały. Tu było miejsce, w którym przesiadywały. Sądząc po wystroju tego pomieszczenia, można było stwierdzić, że to niemal kopia salonu. Jedyną różnicą było stojące w równej odległości od dwóch z czterech ścian łóżko i znajdująca się naprzeciw niego szafa – można powiedzieć, wbudowana w ścianę, z drzwiami przypominającymi żaluzje.
                Gdy przekroczyła otwarte na oścież drzwi sypialni wydała z siebie jęk przerażenia, jednocześnie zatykając usta dłonią. Po jej twarzy zaczęły płynąć łzy. Stała jak wryta, z oczami po chwili napuchniętymi od płaczu i policzkami brudnymi od strug wody zmieszanej z makijażem. To nie Jessica była pod prysznicem. Ona była tu… w sypialni. Leżała na łóżku, patrząc wzrokiem lalki w stronę Mary. Cała jej twarz wyglądała, jakby płakała krwią. Łóżko, pościelone w biel powoli, lecz stanowczo zmieniało kolor na czerwony, wsiąkając barwę spływającej z jej otwartego gardła ciemnej krwi, płynącej po jej sinym ciele. Była martwa. Leżała zamordowana na łóżku, a jej widok powodował jedynie wodospad w oczach Mary. Już nie widziała jej dobrze. Rozmyty wzrok pokazywał tylko rozmazany obraz wielkiej, czerwonej plamy wśród bieli. Nie umiała sobie wmówić, że tylko śpi. Nie oddychała, a barwa krwi kontrastowała z jej bladą skórą. Bała się do niej podejść. Bała się zrobić krok w którąkolwiek stronę. Bała się… strach był jedynym co teraz czuła. Strach i ogromna rozpacz.
                W pewnym momencie szum z łazienki przestał być słyszalny. Była pewna, że słyszy jak ktoś właśnie z niej wychodzi. To pewnie ten skurwiel. Ten, który zabił. Pewnie teraz czułaby gniew, gdyby nie strumień słonej wody płynący spod jej powiek. Stałaby tak dalej, jednak szept rozsądku kazał jej się ukryć. Przecież w każdym momencie mógł ją zobaczyć. Nie myślała. Nie przejmując się, że może ją usłyszeć rozsunęła drzwi szafy, niemalże tam wskakując i mocno je zasuwając za sobą. Po kilku chwilach zjawił się on. Był nagi. Jedynie ręcznik zasłaniał jego ciało. W każdym razie częściowo. Nie widziała jego twarzy. Widziała jedynie, jak podszedł do Jessiki i pogładził ją po policzku.
 - A mogłabyś być wspaniałą matką dla naszych dzieci, kochanie – powiedział spokojnym głosem.
Każde słowo odbijało się w głowie Mary jak dzwon. Tłumiła płacz. Nie mógł jej usłyszeć. Wiedziała, że czekałby ją ten sam los co Jessie.
                Stał jeszcze przez chwilę. Nie wyglądało na to, żeby się śpieszył. W pewnym momencie pochylił się i złożył pocałunek na martwych ustach. Serce Mary coraz bardziej bolało. To co on robił nie podobało jej się zupełnie. Chciała go zabić. Chciała, żeby czuł to samo, co jego ofiara. Chciała żeby cierpiał. Jednak nie była w stanie. Przerażenie miało przewagę. To strach nią teraz kierował.
                Minęła dłuższa chwila, po której powstał, obrócił się i zrobił krok, a potem kilka kolejnych w stronę kryjówki. Zaczął gwizdać. Długie dźwięki o różnej wysokości powodowały u niej coraz większą panikę. Czuła, jak jej gardło pulsuje od narastającego przerażenia. Zatkała usta ręką, by nie wydać z siebie jęku, Nie oddychała. Powietrze nie chciało się wydostać. Zupełnie jakby zapomniała o wydechu. On krok po kroku zbliżał się do niej. Był coraz bliżej. Przez malutkie paski stworzone z otworów w drzwiach widziała jego twarz. Był łysy. Oczy nie wyglądały jak twarz mordercy, który właśnie zamordował jej przyjaciółkę. Wyglądały tak, jakby to dla niego była kompletna rutyna. Niewzruszone. Usta i niemal cały nos były umazane we krwi. Twarz wyglądała młodo. Miał może dwadzieścia, maksymalnie dwadzieścia pięć lat. Był dokładnie ogolony. Tyle mogła dostrzec przez coraz większy potok łez wyrywający się i zalewający jej wzrok. Gdyby nie to, że coraz mocniej dociskała rękę do ust, teraz by krzyczała. Miała na wyciągnięcie ręki tego, który odebrał najważniejszą w jej życiu osobę. Miała tego, który mógłby zabić również i ją. Nie wiedział że tu jest. Bardzo dobrze. Nie mogła się zdradzić. Nie było jej śpieszno do tego, żeby podzielić los przyjaciółki.
                Nagle ich wzrok spotkał się, a raczej ona widziała jego oczy, gdy patrzył w stronę drzwi. Czuła się jak po przenikającej stronie weneckiego lustra. Widziała go, choć on jej nie. Mimo to strach nadal był nie do opisania. Mogła dostrzec jak oddycha, czuła się, jakby za sekundę miał przebić rękę przez cienkie drewno, by złapać ją za gardło. Mimo to, on zrzucił z siebie ręcznik, po czym zaczął się ubierać. Najpierw spodnie, potem koszulkę i koszulę w kratę. Ręcznikiem wytarł resztę krwi z twarzy, po czym złapał za klamkę. Zamarła. Krzyk stanął jej w gardle, a ciało zastygło w bezruchu. W jednej chwili zaczęła w myślach żegnać się ze światem. Jednak zbir cofnął rękę. Ulga to nic w porównaniu co teraz czuła. Gdzieś w oddali było słychać dzwonek telefonu. Czyżby jej wybawca?  Obojętne. Ważne że odszedł. Szedł w stronę drzwi wyjściowych. Mimo, że po kilku sekundach zniknął z pola jej widzenia, słyszała dokładnie każdy krok. Uczucia, które siedziały w niej w tej chwili wyostrzyły jej zmysły do granic możliwości. Słuchając, mogła określić dokładnie, gdzie się znajdował. Jeszcze 2 kroki. Tak, jest przy jej kurtce. Wie to. Nagle kroki ucichły. Jakby przestał się ruszać. Po chwili usłyszała jedynie jego niezbyt szybki bieg i trzaśnięcie drzwiami. Mimo to siedziała nadal w szafie. Bała się, że gdy wyjdzie, on wróci. Po kilku godzinach postanowiła zaryzykować. Jessica nadal leżała. Nadal martwa. Ten widok ją przerażał. Mimo kilkugodzinnego płaczu nie mogła powstrzymać kolejnych strug łez…

sobota, 19 marca 2016

Relacja "Człowiek-Bóg"



            Temat religii to temat bardzo kontrowersyjny. Wierzący stoją zawsze po stronie istnienia Boga, a niewierzący oczywiście próbują dowieść, że byt nadprzyrodzony nie istnieje. Jednak czy to ma sens? Wiara i niewiara, mimo, że wydają się być zgoła odmienne mają jedną, lecz ważną wspólną cechę – nie można być w 100% pewnym swojej racji, a mimo to żadna ze stron nie dopuści do siebie racji drugiej strony.
            Obie strony spytają zapewne – „czemu?”.
            Odpowiedź nie jest prosta. To tak jakby szukać kątów w kole. Można spytać wierzących o symboliczną część Biblii. Skoro jest księgą symboli, to czy są pewni, że Bóg nie jest jednym z nich?
            A niewierzący? Czy mogą stwierdzić skąd mają dar myślenia, czy zdolność podejmowania decyzji?
            Dlatego można to z czystym sumieniem nazwać błędnym kołem.
            A wracając do tematu. Ludzie wierzący mówią, że Bóg jest ich Panem. Jednak idąc drogą hierarchii można zadać pytanie – „Czy to koniec? To wszystko kończy się na relacji Bóg – Człowiek?”. Moim zdaniem nie. Każdy może potwierdzić, że człowiek jest obecnie władcą niemal wszystkiego na Ziemi. Ma władzę nad zwierzętami, roślinami, całą naturą nieożywioną.
            Więc czy człowiek nie jest swego rodzaju Bogiem? A może by tak dostosować pojęcia „Człowiek” i „Bóg” pod ową hierarchię. Może tak zwierzę, dajmy na to psa nazwać „Człowiekiem”, a człowieka „Bogiem”. Gdyby się temu przyjrzeć dokładnie, zachodzą tylko niewielkie zmiany.
            Gdy pies ma swojego pana i uważa go za najlepszego na świecie, łasi się do niego, nie opuszcza na krok i nie pozwala nikomu go skrzywdzić. Człowiek również, gdy ma wrażenie, że Bóg nad nim czuwa jest swego rodzaju obrońcą. Nie jest nigdy dla niego czasem straconym również cotygodniowe pójście do Kościoła, czy codzienna modlitwa.
            Kiedy pies widzi w swoim panie prześladowcę, bywa często agresywny. Zamknięty w kojcu lub stojący na łańcuchu potrafi go nienawidzić, a nawet pogryźć, kiedy ten chce się zbliżyć. Człowiek również wierząc w Boga potrafi być mu przeciwny, widzieć go jako ograniczenie dla swojego rozwoju czy wolności. Nie broni go, ani nie mówi o nim dobrze. Jeśli chodzi do Kościoła, to pod przymusem lub z innego powodu nie mającego żadnego związku ze spotkaniem z nim.
            A co jeśli pies nie ma pana? Też postępuje jak człowiek. Warczy na każdego, który może być jego panem lub patrzy na wszystkich jak na swojego wybawiciela. Może też po prostu nie zwracać uwagi na żadnego. Wybór jest jego.
            Jest też jeszcze jedna, istotna kwestia. Bóg, w rozumieniu nadprzyrodzonego bytu, jak i człowieka ma ważną cechę wspólną. Gdy człowiek(tu również pod pojęciem psa) się rodzi, to nie on wybiera swoją wiarę. Ta wiara jest mu narzucana przez miejsce, w którym mieszka lub dziedziczy ją od rodziców. Gdy rodzice wierzą w Buddę, noworodek automatycznie staje się buddystą, jeśli wierzą w nauki Kościoła, dziecko również wierzy w Trójcę, jak również jeśli rodzice nie wierzą w żadnego Boga, dziecko zazwyczaj też jest ateistą.
            Więc czy człowiek nie jest swojego rodzaju „psem” wobec Boga? Jeśli tak, to czemu jest tak, że to człowiek wybiera swoją wiarę, a nie Bóg?
Jeśli nie, to co sprawia, że zachowujemy się wobec Niego  jak pies wobec człowieka?

~x~x~x~x~x~

Jak zwykle przy przemyśleniach dodam, że są one odzwierciedleniem mojego zdania. Nie każdy się musi z nim zgadzać, a wiele osób zapewne będzie miało na ten temat własne. Gdyby ktoś miał ochotę, nie odmówię dyskusji na ten temat, o ile nie będzie to nachalne narzucanie mi swoich poglądów. 

poniedziałek, 7 marca 2016

Sama - Prolog



                Podeszła do bloku, w którym mieszkała jej przyjaciółka, po czym wyjęła telefon. Przed jej wspólne zdjęcie z Jessicą wybijał się zegar pokazujący kilka minut przed dwudziestą. Schowała go ze spokojem i lekką ulgą, że jej opinia punktualnej nie zostanie w żaden sposób naruszona. Nacisnęła na przycisk pokazujący numer mieszkania jej przyjaciółki, po czym odczekała kilka sekund. W tym momencie zapewne w mieszkaniu słychać było dźwięk dzwonienia domofonu. Minęła dłuższa chwila, lecz nie było żadnej odpowiedzi. Wcisnęła przycisk ponownie. Niestety, sytuacja się powtórzyła. Wyjęła telefon i wykręciła jej numer, chyba jedyny, który znała na pamięć. Wśród ostatnich wybieranych widniał jedynie ten kontakt. Dzwoniła do niej często. Wszystkie problemy, wszystkie uczucia, wszystkie zawody miłosne… Wszystko to było tematem ich rozmów. Pomagało im to. Gdy jedna miała problem, zawsze mogła wyżalić się przyjaciółce. W jej słuchawce usłyszała jedynie miły, aczkolwiek denerwujący ją głos, mówiący „abonent jest chwilowo niedostępny”. Zdziwiła się. Co u licha mogłoby być na tyle ważne, żeby odwołać spotkanie nie informując jej o tym.
                Stała tak kilka minut, co jakiś czas wciskając przycisk. Z każdą chwilą marzła coraz bardziej. W końcu nadszedł ratunek. Starsza kobieta, sąsiadka Jessiki właśnie wychodziła do sklepu.
- Dzień dobry. – Mary rzuciła w jej stronę. – Nie wie pani może, czy Jessica jest w mieszkaniu? Byłyśmy dziś umówione.
- A dzień dobry. – Radosna twarz skierowała się w jej stronę – Zdaje mi się, że nigdzie dziś nie wychodziła. W każdym razie wchodziła jakieś pół godziny temu. Albo wychodziła… Nie jestem do końca pewna, ale chyba wchodziła. Byłam u siebie w mieszkaniu i słyszałam jak drzwi od jej mieszkania skrzypiały. Swoją drogą niedługo będzie trzeba zbierać podpisy pod petycją, żeby w końcu je naoliwiła. – Staruszka zaśmiała się na swój starczy, uroczy sposób – A w ogóle co u ciebie słonko? Dawno się nie widziałyśmy. – Chciała ciągnąć dalej rozmowę
- Ogólnie nie narzekam. Sporo mamy ostatnio pracy… – Zaczęła się zwierzać, chcąc przejść do tego, jak były już chłopak ją zdradzał, szef osądzał o kradzież pieniędzy. Mimo to opanowała się w porę i zmieniła temat –  …zresztą chwilę już tu stoję i trochę zmarzłam. Mam ogromną prośbę. Mogłaby pani wpisać kod do drzwi. Mam klucze do jej mieszkania. Jeśli jej nie ma zapewne zaraz wróci, a ja poczekam na nią.
- No dobrze złociutka. – Uśmiechnęła się serdecznie, po czym zrobiła dwa kroki w stronę panelu, kliknęła kilka cyfr, a następnie przycisk z ikonką klucza, co w efekcie dało dosyć długi dźwięk obwieszczający, że drzwi się otworzyły.
- No dobrze, właź do środka, a ja idę po zakupy. – Staruszce nadal z twarzy nie schodził przemiły uśmiech
- Dziękuję bardzo – rzuciła w jej stronę, po czym minęła drzwi
  
~x~x~x~

No cóż, po dość długim czasie bez odzewu rozpoczynam nowe opowiadanie. Nie traktujcie tego jak kolejne, które przedstawia jedną historię. Teraz nadszedł czas na coś nowego, co być może będzie miało większy wpływ na kolejną opowieść.
Poza tym do przemyśleń prawdopodobnie dołączy kolejny post(o ile go napiszę). Nieco podchodzący pod filozofię, ale jednak.
© Halucynowaa | WS | X X X