- Co się znowu dzieje? – pomyślał Eryk.
Znowu
wszystko się zaczęło zmieniać. Ciemność powoli zaczęła ustępować miejsca z
lekka niebiańskiej jasności. Powietrze zaczęły delikatnie przecinać
różnokształtne kryształki, opuszczając się niczym pająk na swojej nici. Mimo
lekkiego chłodu, jaki przyszedł z tą zmianą Eryk cieszył się, że tak to
wygląda. Było to przyjemne otoczenie, odmienne od tego, jakie widział przez
najbliższy czas.
- Zaczniemy grę? – Coś jakby zaśmiało się
gdzieś obok.
- Tak – lekki głos odpowiedział niemal w tym
samym miejscu.
Nie zwrócił na tą sytuację uwagi. Jakby to, co niosły te
słowa było gdzieś w oddali, starając się odciągnąć horyzont jak najdalej. Jego
uwagę przykuwało coś innego. Znów ona. Tym razem stała niemal na wyciągnięcie
ręki od niego. Była jeszcze piękniejsza niż wcześniej. I ten błękit w oczach.
Nie potrafił porównać go do niczego, co znał. Był taki… inny. Piękniejszy niż
wszystkie inne.
Nie mógł odciągnąć od niego wzroku.
Nie chciał. Widział bezpieczeństwo. Tak, jakby wszystkie płomyki nadziei były
zamknięte w jej spojrzeniu. Tak jakby było ono częścią jego samego. Tak, jakby
widział w nich to, czego szukał od zawsze.
- To naprawdę ty? – spytał niemal szeptem.
Serce
zdawało się uderzać z coraz większą siłą. Z każdym, najmniejszym ułamkiem
sekundy był pewien. To na pewno ona. Niepodważalnie. Jessica.
- Skąd się tu wzięłaś? – zadał po chwili drugie
pytanie, odrzucając uczucia na drugi plan.
Przecież
miał być tu sam. Nie. Nie sam. Mieli być sami. On i jego chore wyobrażenia.
Czyli musi być kolejnym z nich. Jest wyobrażeniem, które zna na pamięć. Jest
wyobrażeniem, które istnieje naprawdę.
Jego myśli w jednej chwili stały się
bałaganem. Dopiero teraz odczuł prawdziwe zmęczenie. Ona jest tu - tam gdzie
ponoć tylko on ma dostęp. A jednocześnie jest tam, gdzie każdy może ją
dostrzec… Mimo to tu jest tylko dla niego. Nikt jej tu nie zna…
Była taka piękna. Jak nigdy. Jak
zawsze… W jego oku zakręciła się łza. Zdziwił się. Potrafi jeszcze płakać.
Chyba…
- Mogę cię dotknąć? – spytał, wyciągając ku
niej rękę.
Odsunęła
się. W jej oczach zobaczył strach. Nie objawiał się w łzach, ani ściśniętych
powiekach. Po prostu tam był. Tak jakby ktoś schował tam wszystkie
najciemniejsze obrazy, jakie można sobie wyobrazić. Mimo to pozostał w nich ten
sam błękit. Z rezygnacją opuścił rękę.
- Czemu? – spytał.
Tak bardzo
pragnął tego dotyku. Bolała go ta odmowa. Tak jakby w jego serce został wbity
sztylet z mieszaniną najbardziej żrących trucizn. Stał jak wryty. To tak wiele?
Jedno muśnięcie – to jedno, krótka chwila, która miałaby go uczynić szczęśliwym
do końca życia… O ile jeszcze żyje.
Po chwili zrobiła krok do przodu,
wracając na swoje poprzednie miejsce. Zdawała się pilnować swojego położenia,
niczym figura stojąca na piedestale, mimo, że odchodzi z niego, gdy tylko ktoś
chce jej dotknąć. I znów ten błękit. Znów bez strachu mącącego jego odcień.
Znów ten prawdziwy przejaw wielkości zamknięty w tak niewielkiej przestrzeni.
Tak bardzo pragnął jej dotknąć. Nie
wiedział czemu. W sumie było mu to obojętne. Chciał tylko poczuć ciepło jej
ciała. Dla tej krótkiej chwili był gotów pozostać w tym miejscu. Choćby na
zawsze.
Niech się dzieje, co chce. Ponownie
podjął próbę. Tym razem wolniej. Podnosił rękę niemal w żółwim tempie,
Wyciągnął ją ku niej, zatrzymując na chwilę. Nie protestowała. Czyżby mógł? Czy
w końcu dostał tą szansę? Chyba tak. Nadal stała w miejscu.
O tak. Jeszcze tylko centymetr.
Jeszcze pół. Jeszcze ułamek sekundy dzielił go od szczęścia. Pozornego
szczęścia. Gdy tylko zdawało mu się, że właśnie ją dotknął – nie czuł nic. Jego
zmysły nie reagowały, żaden z bodźców nie rwał się do tego, by być odczuwalnym.
Na Jessice z kolei zaczęły powstawać fale. Delikatne, niczym na wodzie, po
której ktoś sunie palcami.
Nie było jej tu. Była tylko
złudzeniem, które miało go uszczęśliwić swoją obecnością.
- Przepraszam. Nie chciałam, żebyś się
dowiedział w ten sposób. – Rzuciła w jego stronę, zanim rozpłynęła się w
powietrzu. Eryk był sam.