niedziela, 17 września 2017

My - Epilog

- Hej, myślałam, że cię nie dogonię – Jakby przez mgłę usłyszał głos Jessici.
                Czyli to jednak nie koniec. Znowu żyje? Przetarł oczy rękawem. Był w parku, gdzie zawsze pokonywał bariery samego siebie. Obok stała Jessica, zmęczona i pogniewana na niego. Mimo wszystko była. Nie stracił swojego ułamka sekundy. Wciąż zostało mu kilka rozdziałów do napisania.

---

Więc... Co tu dużo mówić. Najbardziej pokręcone opowiadanie na tym blogu uważam za zakończone. Mimo tego, co obiecałem narobiłem jeszcze większego bałaganu myślowego niż ten, który zostawał po poprzednich opowiadaniach. Ale z jednej strony to dobrze. Może z tego bałaganu znajdzie się pomysł na kolejne opowiadanie?

niedziela, 17 września 2017

My - Rozdział XV

                Eryk był sam. Stał pośrodku białej przestrzeni niczym w pokoju bez wyjścia. Wokoło nikogo. Ani żywej duszy, ani choćby martwej. Żaden dźwięk nie docierał do jego uszu. Nie słyszał też nic wewnątrz siebie. Więc to koniec? Zostanie tu na zawsze? Sam? Zdany tylko na siebie, chociaż i tak to nie będzie robiło różnicy. Bo co może się stać tam, gdzie nie ma nic?
                Usiadł. To, co imitowało tu podłogę było niewyczuwalne. Zupełnie jakby unosił się w powietrzu, nie mogąc opaść. A może po prostu nic nie czuł? Może wszystkie jego zmysły stały się bezużyteczne w tej przestrzeni? Może jednak…
                Wrzynającą się w uczy ciszę przerwał odgłos stóp. Ludzkich stóp. Wszystko. zaczynając od widnokręgu kończąc na tym, co mógł dotknąć zaczęło wydawać się dziwnie znajome. Biel zmieniła się w czerń, ciemniejszą niż jego włosy. Nienamacalne podłoże stało się twarde jak kamień. Zdawało się wciągać do środka wszystko, dając Erykowi uczucie, że waży o wiele więcej niż powinien.
                W potoku echa nadbiegającego wokół można było stracić zmysły. Eryk złapał się za głowę mocno zaciskając powieki. Mimo zamkniętych oczy widział dokładnie. Idzie on. Sam. Drugi Eryk. On. Sam. Czy to dziwne?
                Wyrzucił nosem powietrze, które miał w płucach. Podniósł głowę, jednocześnie otwierając oczy. Był gotowy. Widział na własne oczy wyobrażenia tego, co wyobraziły jego myśli. Był tego pewien. Bardziej niż pewien. Widział siebie. Reszta była udawanym obrazem.
 - Czego chcesz? – Krzyknął w jego kierunku, tak jakby dzieliła ich znacząca odległość. – Czego ty chcesz?!? – Zachwiał się na nogach. Niemal opadł na kolana. Jego oczy zaczęły nabierać wilgoci, powoli, by w końcu pojawiła się pierwsza łza.
Jego głowę przewiercała jedna myśl. Czy najgorsze, co może przyjść właśnie przyszło? Wytrzymywał wszystko do tej pory. Jednak to już za wiele. Dopiero teraz dotarło do niego, że jego najgorszym wcieleniem jest tak naprawdę on sam…
                Czyli… Ech... Za dużo tych bzdur. Jeśli ma zginąć to na pewno nie zginie sam. Momentalnie ruszył z miejsca. W oczach miał tylko jedną wizję – śmierć. Jeśli prawdą jest, co mówią o wielojaźni, zginą oboje. Z każdą sekundą pokonywał coraz większe odległości, żeby pół sekundy przed uderzeniem zastygnąć.
 - Myślisz, że to jest takie proste? – Spytała postać. – Zabić mnie? Jeszcze gołymi rękami? – Wyraźnie z niego zadrwił.
Znowu będzie słuchał tych bredni. Cholera. Czy nie może po prostu zrobić jakiegoś abrakadabra i ukrócić mu tego?
 - Zostaliśmy tylko we dwoje, wiesz? – Spytał spokojnie, nie zważając na najbardziej wściekłe spojrzenie Eryka, jakie pojawiło się kiedykolwiek w jego oczach. – Ale wiesz sam, że przeżyć może tylko… jeden.
 - I na pewno nie będziesz to ty! – Krzyknął Eryk, próbując wyrwać się z uścisku tego czegoś, co nie pozwalało mu się ruszyć.
 - Fakt – zaśmiał się lekko. – Ale ty również. To ja tak naprawdę mam tu władzę. To ja ustalam, kiedy reszta będzie miała prawo być wykończona przez ciebie.
                W odpowiedzi złość Eryka stawała się coraz większa. Nie mówił już nic. Nie ma sensu. Zatracił się w gniewie. Był o wiele lepszy niż strach. Jego odbicie za to było zbyt opanowane. A może to jest droga do wyrwania się z tego całego gówna? Zacisnął powieki. Przynajmniej tyle mógł w tej chwili. Udawać, że jest gdzieś indziej. Tymczasem postać kontynuowała:
 - Jestem Tobą. A Ty – celowo na chwilę zachwiał głos - Ty jesteś mną. Zrozum Eryk, my tu rządzimy. Razem możemy wszystko. Reszta nas tylko obciąża. Jednak to, czy zginą zależy tylko od ciebie. Jedno słowo. Tylko jedno, a znikną wszyscy. Malizeth, Rabican, Anugis… Mary – przerwał. Eryk otworzył oczy, żeby zobaczyć, co jest powodem takiego zawahania. Usłyszał u niego emocje, które musiały widocznie wypłynąć na powierzchnię. W jego oczach nie widział już tego samego opanowania. Czyżby nutka strachu? Tęsknoty?
 - Pisząc przeszłość nie zbudujemy przyszłości… - Zaczął mówić, mając w myślach ułożoną dłuższą wypowiedź. Odzyskał swobodę ruchu. Tak. To jego chwila. Wie to. Nie czekając na rozwój wypadków rzucił się w stronę, gdzie stał. Jednak jego nie było… Został sam. Znowu...

niedziela, 17 września 2017

My - Rozdział XIV

 - Co się znowu dzieje? – pomyślał Eryk.
Znowu wszystko się zaczęło zmieniać. Ciemność powoli zaczęła ustępować miejsca z lekka niebiańskiej jasności. Powietrze zaczęły delikatnie przecinać różnokształtne kryształki, opuszczając się niczym pająk na swojej nici. Mimo lekkiego chłodu, jaki przyszedł z tą zmianą Eryk cieszył się, że tak to wygląda. Było to przyjemne otoczenie, odmienne od tego, jakie widział przez najbliższy czas.
 - Zaczniemy grę? – Coś jakby zaśmiało się gdzieś obok.
 - Tak – lekki głos odpowiedział niemal w tym samym miejscu.
Nie zwrócił na tą sytuację uwagi. Jakby to, co niosły te słowa było gdzieś w oddali, starając się odciągnąć horyzont jak najdalej. Jego uwagę przykuwało coś innego. Znów ona. Tym razem stała niemal na wyciągnięcie ręki od niego. Była jeszcze piękniejsza niż wcześniej. I ten błękit w oczach. Nie potrafił porównać go do niczego, co znał. Był taki… inny. Piękniejszy niż wszystkie inne.
            Nie mógł odciągnąć od niego wzroku. Nie chciał. Widział bezpieczeństwo. Tak, jakby wszystkie płomyki nadziei były zamknięte w jej spojrzeniu. Tak jakby było ono częścią jego samego. Tak, jakby widział w nich to, czego szukał od zawsze.
 - To naprawdę ty? – spytał niemal szeptem.
Serce zdawało się uderzać z coraz większą siłą. Z każdym, najmniejszym ułamkiem sekundy był pewien. To na pewno ona. Niepodważalnie. Jessica.
 - Skąd się tu wzięłaś? – zadał po chwili drugie pytanie, odrzucając uczucia na drugi plan.
Przecież miał być tu sam. Nie. Nie sam. Mieli być sami. On i jego chore wyobrażenia. Czyli musi być kolejnym z nich. Jest wyobrażeniem, które zna na pamięć. Jest wyobrażeniem, które istnieje naprawdę.
            Jego myśli w jednej chwili stały się bałaganem. Dopiero teraz odczuł prawdziwe zmęczenie. Ona jest tu - tam gdzie ponoć tylko on ma dostęp. A jednocześnie jest tam, gdzie każdy może ją dostrzec… Mimo to tu jest tylko dla niego. Nikt jej tu nie zna…
            Była taka piękna. Jak nigdy. Jak zawsze… W jego oku zakręciła się łza. Zdziwił się. Potrafi jeszcze płakać. Chyba…
 - Mogę cię dotknąć? – spytał, wyciągając ku niej rękę.
Odsunęła się. W jej oczach zobaczył strach. Nie objawiał się w łzach, ani ściśniętych powiekach. Po prostu tam był. Tak jakby ktoś schował tam wszystkie najciemniejsze obrazy, jakie można sobie wyobrazić. Mimo to pozostał w nich ten sam błękit. Z rezygnacją opuścił rękę.
 - Czemu? – spytał.
Tak bardzo pragnął tego dotyku. Bolała go ta odmowa. Tak jakby w jego serce został wbity sztylet z mieszaniną najbardziej żrących trucizn. Stał jak wryty. To tak wiele? Jedno muśnięcie – to jedno, krótka chwila, która miałaby go uczynić szczęśliwym do końca życia… O ile jeszcze żyje.
            Po chwili zrobiła krok do przodu, wracając na swoje poprzednie miejsce. Zdawała się pilnować swojego położenia, niczym figura stojąca na piedestale, mimo, że odchodzi z niego, gdy tylko ktoś chce jej dotknąć. I znów ten błękit. Znów bez strachu mącącego jego odcień. Znów ten prawdziwy przejaw wielkości zamknięty w tak niewielkiej przestrzeni.
            Tak bardzo pragnął jej dotknąć. Nie wiedział czemu. W sumie było mu to obojętne. Chciał tylko poczuć ciepło jej ciała. Dla tej krótkiej chwili był gotów pozostać w tym miejscu. Choćby na zawsze.
            Niech się dzieje, co chce. Ponownie podjął próbę. Tym razem wolniej. Podnosił rękę niemal w żółwim tempie, Wyciągnął ją ku niej, zatrzymując na chwilę. Nie protestowała. Czyżby mógł? Czy w końcu dostał tą szansę? Chyba tak. Nadal stała w miejscu.
            O tak. Jeszcze tylko centymetr. Jeszcze pół. Jeszcze ułamek sekundy dzielił go od szczęścia. Pozornego szczęścia. Gdy tylko zdawało mu się, że właśnie ją dotknął – nie czuł nic. Jego zmysły nie reagowały, żaden z bodźców nie rwał się do tego, by być odczuwalnym. Na Jessice z kolei zaczęły powstawać fale. Delikatne, niczym na wodzie, po której ktoś sunie palcami.
            Nie było jej tu. Była tylko złudzeniem, które miało go uszczęśliwić swoją obecnością.
 - Przepraszam. Nie chciałam, żebyś się dowiedział w ten sposób. – Rzuciła w jego stronę, zanim rozpłynęła się w powietrzu. Eryk był sam.
© Halucynowaa | WS | X X X